Zawód: Kabareciarz. Rozmowa z Maciejem Szczęchem z Kabaretu Łowcy.B

Waldemar Pietrzak: Cześć, jesteśmy świeżo po Waszym występie na scenie Domu Kultury w Żernicy, czyli u Ciebie „w domu”. Jak wspominasz ten wieczór? Był szczególny z jakiegoś powodu?

Maciej Szczęch – Łowcy.B. fot. Artur Nyk

Maciej Szczęch: No przyznam, że było bardzo przyjemnie i skutecznie z naszej strony. Publiczność zachowała się bardzo w porządku tzn. odniosłem wrażenie, że ludzie przednio się bawią, a nam przecież głównie o to chodzi. Rozweselić, nastroić pozytywnie do reszty dnia, tygodnia i życia. Ja byłem lekko zestresowany bo to jednak było, tak jak mówisz, granie u mnie. Sporo znajomych twarzy oglądało nasze, za przeproszeniem, show. Była też oczywiście moja żona i większość moich dzieci :). Zależało mi na tym, żeby przed tymi wszystkimi osobami nie wyjść na zwykłego pajaca, a bardziej na turbointeligentnego komika. W przypadku naszego osobliwego poczucia humoru granica wydaje się być bardzo cienka. Pogadałem sobie po występie z kilkoma świadkami tego wydarzenia i na szczęście rozwiali moje obawy.

 

W.P. Po reakcjach publiczności można śmiało stwierdzić, że jesteście w świetnej formie. Bilety rozeszły się w okamgnieniu. Jak Wam się spodobała sala? Kameralna, prawda?

 

M.Sz. Dzięki, że tak oceniasz naszą formę. To znaczy, że nasza praca ma głęboki sens :). Rzeczywiście słyszałem, że chętnych było więcej niż biletów, ale to nic straconego. Na tyle fajnie współpraca z GOK-iem się ułożyła, że nie wykluczam kolejnego naszego grania tutaj. Tym bardziej, że sala była świetnie przygotowana. Wiem co mówię, bo byłem tu wcześniej parę razy i było inaczej. Miejsce miało wtedy charakter bankietowo – koktajlowy, jeśli wiesz co mam na myśli. Tylko parę drobnych zabiegów, zaciemnienie okien, odpowiednie nagłośnienie i światła i proszę, jaki fajny klimat się zrobił. Tak po prawdzie, to wolimy takie miejsca niż hale na kilka tysięcy osób. Kontakt z widzem jest bardziej bezpośredni, a to w przypadku naszego występu zawsze jest i dla nas i dla publiczności korzystniejsze.

 

W.P. Myślę, że nie tylko mnie interesuje sprawa Waszych charakterystycznych sweterków. Czy są to te same od 2002 roku, odkąd istniejecie jako Łowcy.B ? Czy macie może stałego dostawcę?

 

M.Sz. Nie, to nie są te same swetry. Pierwszy raz zmieniliśmy wdzianka, gdy, bodajże w  2004 roku, ktoś włamał się nam do busa i nie ukradł nic oprócz naszych strojów. Szybko sobie z tym poradziliśmy. Na drugi dzień zrobiliśmy nalot na lumpeks i skończył się nasz „dramat”. Innym razem Bartek Góra przeżył traumę. W czasach, gdy każdy z nas mieszkał jeszcze z rodzicami, mama Bartka po kryjomu wyrzuciła mu sweter, bo nie mogła już patrzeć, w jakim łachmanie występuje jej syn w telewizji. Generalnie zasada jest taka: gramy w nich, dopóki się nie rozsypią. Oczywiście pielęgnujemy je, ale bez przesady. Muszę jednak zdradzić, że nasz najnowszy program „Czterech Jeźdźców Apopaklipsy” gramy już w specjalnie zaprojektowanych, ultranowoczesnych ciuchach, aczkolwiek nawiązujących do naszych korzeni. Dopadł nas postęp i XXI wiek.

Kwietniowy występ w Domu Kultury w Żernicy. Widownia zapełniła salę do maksimum. fot. Andrzej T. Knapik

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W.P. Doszliście na szczyt, jesteście w czołówce polskiej sceny kabaretowej. Czy od samego początku tej przygody czułeś, że to będzie Twój sposób na życie?

 

M.Sz. A skąd. Widziałem siebie bardziej jako nauczyciela informatyki dorabiającego jako pedagog ulicy i od czasu do czasu kabareciarz. Dosyć szybko jednak dotarło do nas, jaką marką przez przypadek stała się nasza grupa. Machina rozhulała się na tyle, że nie starczało czasu na nic innego. Koniec końców,  ładnych kilka lat temu sam ze sobą ustaliłem, że to moja praca. Chociaż nie wszystkim urzędnikom łatwo ogarnąć ten fakt, dlatego z lekką konsternacją mój zawód wpisują w rubryki.

 

W.P. Urodziłeś się w Żorach, studiowałeś w Cieszynie, a teraz osiadłeś z rodziną w Żernicy. Co zaważyło o takim wyborze?

 

M.Sz. I tu się mylisz, bo urodziłem się w Tarnowie. W Żorach natomiast mieszkałem od drugiego roku życia. Tata ściągnął swoją i moją rodzinę z Małopolski na Śląsk, bo znalazł robotę w ZTS Krywałd Erg w Knurowie. Dużo później, gdy stałem się mężem mojej żony, to zagnieździłem się w Knurowie. No, a jak się w Knurowie wsiada na rowery i rusza na przejażdżkę, to w końcu się ląduje w pilchowickiej gminie. Tak sobie jeździliśmy po tych okolicach, fantazjując, jakby to było fajnie mieć tu swoją kwaterę. Bo tu i przyroda blisko, i miasto, i logistycznie elegancko. I po latach takiego beznadziejnego marzenia, nagle okazało się, że my możemy sobie na Żernicę pozwolić. No więc, zamieszkanie tutaj to spełnienie marzenia, jak w pysk strzelił :).

Kabaret Łowcy.B – fot. Artur Nyk

 

 

 

 

 

 

W.P. Wasze skecze to duży poziom abstrakcyjnego humoru. Jak wygląda u Was proces twórczy? To spontaniczna improwizacja, czy raczej ktoś w zespole nadaje ton, kierunek?

 

M.Sz. W miarę regularnie spotykamy się na próbach i tam albo od podstaw wymyślamy skecz, albo rozwijamy i omawiamy strzępy czegoś, co któryś z nas przyniósł na piśmie lub w głowie. Robota to niełatwa i nierzadko wcale nieśmieszna, bo zdarzają się próby, na których tylko patrzymy na siebie. Co prawda „krew się leje z uszu” z wytężenia umysłu, ale nie da się nic „wymóżdżyć”. A żartów i śmieszności poszukujemy często w obszarach, do których inni nie zaglądają. Tak już mamy. Oczywiście zawsze też zostawiamy sobie dosyć szeroko otwartą furtkę na improwizację, co widać zwłaszcza w naszych spektaklach na żywo, ale zdecydowanie każdy skecz ma swój „kręgosłup” wokół którego wijemy się na scenie. A ton i kierunek temu wszystkiemu nadają nasze doświadczenia z szeroko pojętą kulturą gromadzone od naszych narodzin po teraźniejszość.

 

W.P. Nie da się ukryć, że macie też zamiłowanie do muzyki, potraficie zadziwić pomysłami i wykonaniem. Możemy się spodziewać, że w przyszłości nagracie jakiś album?

 

M.Sz. Kiedyś o tym myśleliśmy, nawet parę piosenek nagraliśmy, ale niekompletnie. One oczywiście leżą odłogiem i czekają na Godota. Co nie znaczy, że żaden wytwór muzyczny z łowieckich rąk nie wyszedł. Przeciwnie, Sławek i Bartek Góra wydali z paroma innymi kolegami kojarzonymi z łowiecko – cieszyńskim środowiskiem świetną płytę jako zespół Ja Mmm Chyba Ściebie. Góra jest też perkusistą metalowym i swego czasu razem ze swoim zespołem Huge Ccm nagrał płytę z kawałkami z piekła rodem.  Góra ma też swoje studio nagraniowe, więc jak tylko poczujemy silną potrzebę nagrania czegoś, to mamy gdzie to zrobić. Na pewno muzykowania nie odpuścimy sobie nigdy, bardzo sobie to w nas cenimy. Mówię to z pełną odpowiedzialnością i powagą.

 

W.P. Czego możemy życzyć Tobie i chłopakom na przyszłość?

 

M.Sz. Na pewno czegoś takiego, co sprawi, że nam ziemia lekką będzie, ale o żaden konkret się nie pokuszę. Zdaję się na Waszą inwencję 🙂

 

W.P. Zatem tego właśnie życzymy i do zobaczenia na Waszych występach. Skoro jesteście Łowcami, to nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć Wam udanych…łowów! Mamy też nadzieję, że uda nam się wspólnie zrealizować jeszcze niejeden projekt kulturalny. Dzięki za rozmowę.

 

M.Sz. Do zobaczenia. Cześć.