Światłem opowiedziane – rozmowa z Wacławem Czarneckim

Wacław Czarnecki – w zawodzie oświetleniowca od 1996 roku. W swoim dorobku jako reżyser świateł ma wiele spektakli, koncertów i pokazów na terenie całego kraju. Współpracował z wieloma reżyserami i choreografami m.in.: W. Adamczykiem, W. Kościelniakiem, J. Opalskim, J. Szurmiejem, T. Dudkiewiczem, H. Konwińskim, P. Szumcem, A. Hanuszkiewiczem, T. Wiśniewskim, J. Mikołajczykiem, P. Szkotakiem. Spektakle, w których reżyserował światło, znalazły się również na DVD m.in. „Carmen”, „Chodnik 05” . Współpracuje z teatrami i ośrodkami kultury m.in.: Teatr Nowy w Zabrzu, Rozrywki w Chorzowie, Banialuka w Bielska-Białej, Opera Śląska w Bytomiu, teatry Groteska i Stu z Krakowa, teatry z Warszawy: Polonia, Kamienica, Ateneum, Och-Teatr, Lalka, filharmonie Opolska i Śląska, jak również orkiestra symfoniczna Sinfonietta Cracovia.

Na co dzień pracownik Teatru Miejskiego w Gliwicach.

 

 

 

Waldemar Pietrzak: Oświetleniowiec? Realizator światła? Jak właściwie należy nazwać Twoją profesję?

W.Cz.:  Wolę realizator oświetlenia, ale mówią na nas również świetliki.

W.P.: Pytam z uwagi na fakt, że potocznie używa się wielu określeń, które jednak nie do końca opisują, czym się zajmujesz. Większość z nas oglądając spektakl czy koncert nie zastanawia się, kto odpowiada za światło czy dźwięk, a przecież to integralna część danego wydarzenia scenicznego. Przeszkadza Ci to?

W.Cz.: Nie – to oczywiste, że eksponowani są artyści przebywający na scenie. To dla nich przychodzi publiczność. Ale gdy na koniec rozlegają się gromkie brawa, czuję, że i do mnie należy ich część. ☺

W.P.: Przybliż nam, jaka jest Twoja historia zawodowa? Kiedy postanowiłeś się zająć tą profesją?

W.Cz.:To przypadek. W nowym miejscu zamieszkania moim sąsiadem okazał się solista ówczesnej, gliwickiej Operetki. Przemiły, starszy pan z ogromnym doświadczeniem scenicznym. Tak ciekawie opowiadał o teatrze, o scenie, o pracy w świetle reflektorów, że w końcu poczułem chęć doświadczenia tego barwnego i niezwykłego świata. Więc gdy pojawił się  wakat na stanowisko oświetleniowca nie zawahałem się ani chwili. Choć nie miałem w tej materii żadnego doświadczenia instynkt kierował mnie na tę drogę. Na początku nie było łatwo. To praca wymagająca dużego zaangażowania i podporządkowania życia prywatnego do rytmu funkcjonowania teatru.

W.P.: Czy istnieją jakieś szkoły, które oferują zdobycie dyplomu w tym zawodzie? Jak to wygląda w Polsce?

W.Cz.: W Polsce niestety takich szkół nie ma. Mówię niestety, bo cały czas występują braki kadrowe w ekipach oświetleniowych. Natomiast są organizowane profesjonalne szkolenia. Dostawcy sprzętu również oferują różnego rodzaju prezentacje i treningi.

W.P.: A teraz trochę „od kuchni”. Jak wygląda Twój zwykły dzień w teatrze? 

W.Cz.: To zależy od repertuaru. Zwykle najpierw na scenę wchodzi moja ekipa oświetleniowa:  montuje sprzęt, podłącza, potem jest chwila przerwy, bo wkracza grupa techniczna, która ustawia scenografię, przenosi ciężkie elementy dekoracji. Gdy scenografia jest kompletna znowu angażujemy się my i ustawiamy kierunki świateł, konfigurujemy odpowiedni program do danego spektaklu w komputerze. Kolejny dzień to obsługa próby, ustawianie aktorów do źródeł światła, ewentualne poprawki i wieczorem spektakl. Jeśli sztuka jest wymagająca technicznie, to dwa lub trzy dni trzeba poświęcić na montaże i próby.

Oczywiście przed premierą sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Jest gonitwa, presja czasu, ciągłe zmiany, próby od rana do nocy. Atmosfera robi się „gęsta” i łatwo o konflikty. Taki okres wytężonej pracy trwa w zależności od spektaklu od kilku dni do nawet dwóch tygodni.

W.P.: Wiem, że masz także własną firmę, która obsługuje wiele różnych wydarzeń w kraju. Czy jest duża konkurencja na rynku?

W.Cz.: Firm, które posiadają oświetlenie, jest całkiem sporo więc i konkurencja, jak w każdej branży. Jednak realizatorów, którzy potrafią w spójny sposób wkomponować możliwości posiadanego sprzętu w przedstawienie, nie jest wielu.

Przede wszystkim trzeba mieć wysoko rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną, poczucie estetyki scenicznej oraz tzw. zmysł.

Raczej nie narzekam na brak propozycji… Ale jakby ktoś był zainteresowany, to zapraszam – Waclawski Lighting

W.P.: A jak wygląda Twoje życie rodzinne? Często nie ma Cię w weekendy, wyjeżdżasz na tournée w Polskę, więc nie ma Cię nawet kilka tygodni. Jak sobie z tym radzicie? 

W.Cz.: Na szczęście za często już nie jeżdżę w długie trasy, maksymalnie cztery dni i raczej staram się w takiej odległości, że w razie konieczności mogę wrócić do domu. Dla rodziny moja praca bywa uciążliwa. Ciężko ze mną ustalić jakiś wolny termin na wyjazd rodzinny. W weekendy zwykle pracuję. Wspólne wyjście na urodziny czy zgranie urlopów jest problemem. Staram się  to wynagrodzić mojej rodzinie zapraszając na ciekawe spektakle, koncerty czy spotkania ze słynnymi ludzi, z którymi ja mam do czynienia na co dzień. Swoją pasją zaraziłem córkę, która uwielbia teatr, taniec, śpiew. Jako szkrab biegała po teatrze, zaglądając do każdej garderoby. Panie charakteryzatorki malowały ją, garderobiane przebierały, a artyści szkolili, pozwalali występować w chórkach czy odgrywać drobne rólki.

W.P.: Jak w każdej profesji zdarzają się sytuacje zabawne, czasem przerażające, które zostają w pamięci i z których powstają anegdoty. Podzielisz się jakimiś z nami?

W.Cz.: Takie sytuacje są na porządku dziennym.

Kiedyś umówiłem się ze znakomitym Andrzejem Sewerynem na wspólne zdjęcie po spektaklu. Mam całą kolekcję fotografii w towarzystwie słynnych artystów wraz z ich autografami. Pojawia się nasza gwiazda w towarzystwie dyrektora teatru i mówi : „Przepraszam państwa, ale teraz poproszę pana Wacława o wspólne zdjęcie, ponieważ bardzo chciałbym trafić do jego albumu.”  Wyobraź sobie teraz minę mojego szefa.

W.P.: W swojej pracy spotykasz wielu znanych artystów, z kim współpraca była dla ciebie największą przyjemnością?

W.Cz.: Uwielbiałem pracować z reżyserem Wojtkiem Adamczykiem. To doskonały fachowiec i do tego przesympatyczny człowiek. Chętnie słuchał moich pomysłów i dawał dużą swobodę  realizacji. Profesjonalna współpraca oparta na obustronnym szacunku i zaufaniu. Niezwykle lubię grać koncerty ze Studiem Accantus. To bardzo zdolni i ambitni młodzi ludzie. Mile wspominam współpracę z Małgorzatą Walewską przy „Carmen”, czy z Maciejem Niesiołowskim przy „Z batutą i humorem”.

Było mi dane poznać wielu wspaniałych, nieżyjących już niestety aktorów, jak: Gustaw Holoubek, Irena Kwiatkowska, Hanka Sawicka, Marian Kociniak czy Zbigniew Zapasiewicz.

Bardzo rozwijająca i pełna wyzwań jest praca z Adamem Wesołowskim przy współtworzeniu corocznego Międzynarodowego Festiwalu im. G.G. Gorczyckiego .

Współtworzenie z takimi ludźmi jest dla mnie nie tylko pracą, ale ogromną przyjemnością i satysfakcją.

Żeby opowiedzieć o wszystkich wspaniałych artystach, z którymi miałem lub mam przyjemność pracować musielibyśmy umówić się na kilka dni…

W.P.: W wielu obszarach naszego życia cyfryzacja przejmuje znaczące miejsce. W technice oświetleniowej także, a jak Ty to oceniasz? Jesteś tradycjonalistą czy przyjąłeś już na stałe rozwiązania cyfrowe? 

W.Cz.: Pracuję na nowoczesnym i zaawansowanym sprzęcie, ale nie waham się sięgać po stare rozwiązania. W moim użyciu są zarówno urządzenia oświetlenia inteligentnego, jak również konwencjonalne reflektory halogenowe. Tak naprawdę to wszystko zależy od przedstawienia, jego potrzeb i charakteru. Dla mnie realizatorzy, którzy popisują się użyciem najnowszych urządzeń sprawiają, że widz czuje się bardziej jak na pokazie sprzętu – brakuje spójności między światłem, dźwiękiem i sztuką.

W muzyce i sztuce trzeba widzieć barwy i starać się raczej wzmocnić ich przekaz odpowiednią grą świateł zamiast przyćmić nadmiarem. Warto dodać tzw. teatralnej magii.

W.P.: Na koniec pochwal się swoją największa realizacją, która dała Ci najwięcej satysfakcji. 

W.Cz.: Najbardziej cenię sobie pracę, w której jestem nie tylko oświetleniowcem, lecz sprawuję funkcje reżysera świateł. To ogromna różnica! Wtedy to do mnie należy wymyślanie i planowanie całej oprawy świetlnej. Później uzgadniam tę moją wizję z ogólną wizją reżysera całego przedsięwzięcia.

Największą moją realizacją w reżyserii świateł był „Tarzan” w Domu Muzyki i Tańca.  Ogromna ilość zaawansowanych urządzeń, wielka scena, świetna muzyka Phila Collinsa, plejada rewelacyjnych artystów, aktorów, akrobatów, kaskaderów i tancerzy. To przedsięwzięcie z wielkim rozmachem – miałem tam co robić!

Z takich ciekawych realizacji to bardzo lubię „świecić” koncerty muzyki filmowej w Filharmonii Opolskiej. Wyobraź sobie: ogromna scena, ponad 70-osobowa orkiestra i dyrygent. Nie ma scenografii. Całą historię musisz wyrazić światłem. Uwielbiam !!!

Realizowałem kiedyś koncert filharmoniczny „Scriabin’s Prometheus: Poem of Fire”, gdzie kolory były zapisane w samej partyturze przez kompozytora. To było niezwykłe doświadczenie!

Zapomniałbym o lokalnej „realizacji oświetleniowej” w Pilchowicach Studia THE CHANCE prowadzonego przez Anię Jakiesz-Błasiak. Dzieciaki w świetle reflektorów i profesjonalnym nagłośnieniu poczuły się jak zawodowcy. Dla tych emocji warto było!  Pełna satysfakcja.

W.P.: Życzę Ci więc samych takich wyzwań i do zobaczenia na spektaklach i koncertach.

Dziękuję za rozmowę i zapraszam na spektakle do Teatru  Miejskiego w Gliwicach, na koncerty do filharmonii, a miłośników mocniejszego uderzenia na Metal Festiwal „Niech Cisza Milczy” w sierpniu, w Pyskowicach. Tam też będę świecił!