Sprawa dotyczy Antoniego Jamrusa, którego być może pamiętają najstarsi mieszkańcy Wilczy i okolicznych miejscowości. O dziwnych okolicznościach śmierci z 1946 roku oraz historii odtworzonej na podstawie zdjęć opowiedział mi Erwin Sapik. Początkowo strzępki informacji nie pozwalały na rozwinięcie opowieści, ale kropla drąży skałę.
Pewnego dnia zjawił się u mnie kustosz lokalnego muzeum „Klamory u Erwina” i pokazał kilka fotografii przedstawiających orszak pogrzebowy na głównej ulicy w Wilczy. Od razu było widać, że zmarły był kimś ważnym, bo ludzi było co niemiara, a do tego delegacje strażaków, milicjantów, górników. Wspomniał, że to milicjant z Wilczy, którego zastrzelili Rosjanie gdzieś na Krywałdzie. W tym momencie brakowało bardziej szczegółowych informacji i temat przeleżał jakiś czas. Poszukiwania tropów w internecie spełzły na niczym.
Przełomem okazał się ubiegły rok, gdy tworzyliśmy album fotograficzny o historii Wilczy. Erwin Sapik szukając fotografii w swoich zasobach natrafił na całą kolekcję zdjęć Antoniego, które dodatkowo miały odręczne opisy. Nagle okazało się, że nasz bohater był przedwojennym pogranicznikiem. Zupełnym przypadkiem natrafiliśmy na teczkę jego sprawy w zasobach katowickiego Instytutu Pamięci Narodowej. Od razu zleciliśmy wykonanie kopii. Wiele spraw, które nas nurtowały, zostało wyjaśnionych. Zostaje jednak kilka pytań, które pozostają bez odpowiedzi. Wrócimy do tego na koniec.
Antoni Jamrus urodził się 21 stycznia 1905 roku w Ostojowie, obecnie leżącym w województwie świętokrzyskim. Jak dowiadujemy się z jego życiorysu, po ukończeniu szkoły powszechnej pracował w sklepie rodziców Michała i Franciszki z domu Malickiej. W 1927 roku zostaje powołany do odbycia służby wojskowej w 39 pułku piechoty w Jarosławiu. W tym czasie kończy szkołę podoficerską i kończy służbę wojskową rok później w stopniu kaprala. Po miesiącu zostaje przyjęty do Straży Granicznej, w której pozostał na służbie do 31 sierpnia 1939 roku. Ukończył kurs w Centralnej Szkole Straży Granicznej, a także siedmiomiesięczny kurs tresury psów śledczych. Na dowód tego zachowały się przepiękne fotografie, które prezentujemy w niniejszym artykule. Nie udało się ustalić, kiedy trafia na Górny Śląsk, ale skierowanie na placówkę w Wilczy Dolnej musiało nastąpić na początku lat 30. Poznał tam Jadwigę Kaszek, z którą ożenił się 30 kwietnia 1934 roku. W tym samym roku przyszło na świat ich jedyne dziecko – córka Irena.
Życie przewraca się do góry nogami wraz z rozpoczęciem II wojny światowej. Nie wiemy, jak udaje się mu uniknąć aresztowania, a być może nawet śmierci, co spotkało tysiące polskich pograniczników, policjantów i oficerów Wojska Polskiego. Z powojennego życiorysu dowiadujemy się, że podczas okupacji był bezrobotny i przebywał z żoną i dzieckiem w rodzinnych stronach.
28 kwietnia 1945 powrócił z rodziną do Wilczy, a 6 czerwca złożył podanie do Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Rybniku o przyjęcie do służby, najlepiej na posterunku w Wilczy. Bardzo szybko otrzymał awans na Komendanta Posterunku MO w Knurowie, cieszył się szacunkiem i uznaniem podwładnych i przełożonych. Nadchodzi feralny dzień 11 marca 1946 r., a przebieg zdarzeń przedstawiamy na podstawie zeznań i protokołu wypadku.
Na knurowskim posterunku dzwoni telefon. Nadeszło zgłoszenie z majątku w Wilczy Górnej, prawdopodobnie chodzi o majątek po Georgu Kowatzu. Milicjant Bolesław Krawczyk, który przyjął rozmowę, informuje komendanta Jamrusa, że niejaki Stanisław Soboń zgłosił, że został napadnięty i okradziony przez trzech rosyjskich żołnierzy. Funkcjonariusze siadają na motocykle i jadą w kierunku Krywałdu. W Szczygłowicach zauważają trzech podejrzanych. Zatrzymują się. Z oddali zbliża się cywil, który krzyczy i gestykuluje. To poszkodowany, który od razu wskazuje milicjantom złodzieja. Dochodzi do napiętej sytaucji, gdyż jeden z Rosjan jest uzbrojony w pepeszę. Komendant rozkazuje im się poddać i złożyć broń, Rosjanin z pepeszą nie zgadza się. Jamrus zarządza więc, że ich odprowadzi na posterunek. Tu pojawia się nieścisłość w zeznaniach świadkow, jeden twierdzi, że do pobliskiego posterunku w Szygłowicach, raport natomiast, że na komisariat w Knurowie. Jak dziwny był to czas, niech świadczy fakt, że „osobnicy” w radzieckich mundurach nie chcieli oddać broni, a milicjant pewnie miał w głowie, że może podpaść za nadmierną wrogość wobec bratniego narodu. Zastanawiający jest też przebieg kolejnych minut. Jamrus prowadzi trójkę Rosjan po swojej prawie stronie, najdalej od niego ten z pepeszą. Po lewej stronie komendanta idzie Soboń, prowadząc motocykl Jamrusa. Za nimi swój motocykl prowadzi drugi milicjant Krawczyk. Pominąwszy dość absurdalną procedurę, choć mogła być ówcześnie stosowna, to sytuacja cały czas była na krawędzi.
W pewnym momencie Rosjanie proszą o możliwość postoju i proszą o ogień komendanta, który ze względu na to, że nie pali, odwraca się do Sobonia. Rozlega się seria z pepeszy. Jamrus pada natychmiast martwy, Soboń ucieka do lasu. Kolejna seria skierowana w stronę drugiego milicjanta nie osiąga celu. Rosjanie kradną broń komendanta i znikają w lesie. Krawczyk i Soboń, którzy cudem zachowali życie, zawieźli furmanką zwłoki komendanta na posterunek, a następnie do kostnicy knurowskiego szpitala.
Jak dotąd nie natrafiliśmy na żadną wzmiankę, czy Rosjan kiedykolwiek ujęto. W raportach śledczych używano sformułowania „osobnicy w rosyjskich mundurach”. Natomiast na gorąco świadkowie zdarzenia, czyli Soboń i Krawczyk zeznają, że to byli Rosjanie. Wydaje się, że byli pewni, że mają do czynienia z Rosjanami. Czy tylko przebranymi w mundury? Jakie to w sumie ma znaczenie? Zastanawiający jest też jeden szczegół z zeznań Sobonia. Podobno, gdy mijali krywałdzką Lignozę, jej straż przemysłowa proponowała pomoc w odstawieniu podejrzanych, na co komendant miał stanowczo odmówić, twierdząc, że wszystko jest pod kontrolą. Zdarzenie to jest dziwne z dzisiejszej perspektywy, jednak czas powojenny i faktyczna władza Moskwy w Polsce to zupełnie inny świat. Czasy Stalina, który był u szczytu swojej potęgi.
Antoni Jamrus spoczął na wilczańskim cmentarzu. Jak wspomniano na początku artykułu, pogrzeb zgromadził mnóstwo ludzi. Najstarsi wilczanie, którzy pamiętają tą chwilę, zapamiętali to jako bardzo emocjonalne wydarzenie, szczególnie z uwagi na zaledwie 14-letnią osieroconą Irenkę. Myślę, że warto odszukać grób komendanta przy okazji wizyty na cmentarzu w Wilczy, mamy też nadzieję, że nie pozostanie anonimowym na kolejne dekady.
Waldemar Pietrzak
Erwin Sapik
W artykule wykorzystano informacje z materiałów Archiwum IPN w Katowicach IPN KA0146/114