W. & W. Gregory jest pisarzem i mieszkańcem Stanicy. Zadebiutował książką science fiction z serii „Dwuświat”. W styczniu 2021 r. ukazała się jej pierwsza część pt. „Przedwojnie”, bardzo dobrze przyjęta przez recenzentów i czytelników. W najbliższym czasie do księgarń trafi drugi tom serii.
Rozmawiają Agnieszka Robok i Waldemar Pietrzak.
A.R. Na początek tradycyjne pytanie: jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
W. & W. Gregory: Od kiedy pamiętam, lubiłem kreować. Już w przedszkolu wymyślałem bajki dla innych dzieci. W szkole średniej pisałem wiersze i krótkie opowiadania. Jako dojrzały człowiek postanowiłem podszkolić się w temacie pisania, dlatego ukończyłem kilka kursów oraz scenariopisarstwo w szkole filmowej. W tamtych latach poszedłem jednak bardziej w stronę scenariuszy i tekstów dramatycznych. Jeden z nich, scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego został wyróżniony w ogólnopolskim konkursie, a teksty dramatyczne były czytane w Teatrze Bagatela w Krakowie. Ponieważ jednak pochodzę z domu o praktycznym spojrzeniu na życie, zarobkowo wykonywałem inny zawód, a pisanie cały czas pozostawało z boku, tylko jako pasja. Choć tak naprawdę cały czas wierzyłem, że jest moim celem. Nawet pracując w branży handlowej zawsze wykazywałem się kreatywnością, nie lubiłem ślepego odtwarzania zastanych metod i rozwiązań, szukałem nowych sposobów dotarcia do klienta. Kiedy przyprowadziłem się do Stanicy, moja żona zachęciła mnie do napisania powieści. Tak powstał „Dwuświat”, który po jakimś czasie został przyjęty do druku. To mnie zmobilizowało do dalszego pisania prozy, a nawet zrobienia sobie przerwy w pracy zawodowej w celu sprawdzenia się jako pisarz. Postanowiłem dać sobie szansę i od kilku miesięcy tworzę kolejne historie, po cichu licząc, że coś z tego wyjdzie. Chciałbym kiedyś żyć z pisania, może bez fajerwerków, ale by stało się ono moim zawodem, moim planem B podczas emerytury. Na razie zostawiam sobie jeszcze otwartą furtkę powrotu do poprzedniego zajęcia, ale obym nie musiał tego robić.
W.P. Trzymamy kciuki, żeby to się udało.
A.R. Skąd wziął się Twój pseudonim?
W. & W. Gregory: „W” to pierwsza litera mojego imienia Wojtek. A dwie litery „W” są dlatego, bo istnieje dwóch Wojtków, jeden to humanista, a drugi analityk, umysł ścisły. Staram się łączyć te dwa oblicza. Kiedy przystępuję do pisania powieści, najpierw dokładnie rozpisuję wszystkie wątki, wszystko musi się zgadzać, perypetie bohaterów muszą nachodzić na siebie w odpowiednim momencie. Lubię pisać wielowątkowo, łącze różne narracje, ale dbam o to, by wszystko było spójne i logiczne. A „Gregory” w pseudonimie wzięło się od mojego drugiego imienia Grzegorz. Zacząłem pisać jako W. & W. Gregory z uwagi na zawód, który wykonywałem. Nie chciałem łączyć tych dwóch obszarów. Pracowałem w handlu i myślę, że byłoby trochę niezręcznie, gdyby moi szefowie czy klienci kojarzyli mnie z pisanymi przeze mnie książkami.
A.R. Przyznam, że Twój pseudonim brzmi bardzo intrygująco.
W.P. A także dobrze marketingowo i odrobinę międzynarodowo.
W. & W. Gregory: Przyznam, że fajnie byłoby realizować się także „międzynarodowo”. Ponieważ moja historia jest dość uniwersalna, chciałbym, by kiedyś została przetłumaczona na inny język.
A.R. Akcja powieści dzieje się w stworzonym przez Ciebie świecie podzielonym na dwie części: rolnicze i bardzo religijne Floris oraz rozwinięte cywilizacyjnie Inco. W obydwu krainach nie brakuje intryg politycznych, zakłamania, walki o władzę. W Inco z powodu coraz mniejszej ilości rodzących się chłopców wprowadza się rozmaite regulacje związane z prokreacją. Pojawia się też pytanie, czy panująca w Inco pogoń za zdrowiem, pięknem, perfekcją skończy się tragicznie dla ludzi jako gatunku. Czy to co dzieje się we Floris lub Inco może się wydarzyć w naszym świecie?
W. & W. Gregory: Myślę, że ani Inco ani Floris to nie jest coś, co nas czeka w sensie dosłownym. Raczej opisałem te krainy jako zlepek alternatywnych możliwości, które mogą się zdarzyć lub w jakimś stopniu już się na ziemi wydarzyły, tylko zostały inaczej nazwane. Inco to czysty totalitaryzm: trochę komuny, trochę faszyzmu połączonego z orwellowskim spojrzeniem na świat. Floris to trochę jak państwo islamskie, gdzie władza łączy się z religią. Te historie mogą być przestrogą, chciałbym, aby skłaniały czytelnika do refleksji, w którą stronę zmierza ludzkość i czy to jest dobry kierunek. Czy taka będzie przyszłość? Mam nadzieję, że nie. Na pewno „Dwuświat” nie jest zwykłą bajką. Niektórzy czytelnicy dostrzegają w nim „puszczane do nich oko” poprzez nienachalną analogię do różnych zdarzeń mających miejsce m.in. naszym kraju. Chciałem też pokazać, że moglibyśmy nasz świat ułożyć trochę lepiej. Ujawnia się tu moje humanistyczne podejście.
A.R. Niebawem ukaże się druga część książki „Dwuświat”.
W. & W. Gregory: Tak, a obecnie pracuję nad trzecią częścią. Pomysłów mam na kilka, nawet kilkanaście książek, ale ile ich ostatecznie powstanie to zależy od zainteresowania czytelników. Plan minimum to seria składająca się z pięciu ksiąg.
A.R. Proszę zdradzić, o czym są inne przygotowywane przez Ciebie książki?
W. & W. Gregory: Nie chciałbym zostać zaszufladkowany jako autor jednej serii i jednego gatunku, dlatego pomiędzy częściami „Dwuświata” tworzę inne historie. Między innymi postanowiłem wykorzystać nagrodzony scenariusz i zaadoptować go na powieść. Jest to dramat społeczno – obyczajowy dziejący się w Warszawie, w naszych czasach, naszej rzeczywistości, mówiący o ojcu samotnie wychowującym syna i trudnych relacjach między nimi. Kolejna powieść to thriller psychologiczny o pewnym bardzo pogubionym człowieku. Ufam, że te książki ukażą się w zaczynającym się roku. Znajomi, którzy już przeczytali wersje robocze, wyrażali się o nich pochlebnie i podkreślali, że fabuła jest ciekawa, z dużą ilością zaskakujących zwrotów akcji. Mam nadzieję, uzyskać podobne wrażenie wśród przyszłych czytelników.
W.P. Czy łatwo jest w naszych czasach zyskać poczytność?
W. & W. Gregory: Polacy niestety mało czytają, raczej oglądają seriale, filmy, ewentualnie słuchają audiobooków. Więc nowym na rynku pisarzom – takim jak ja – trudno się „przebić”, zyskać popularność i moja pierwsza powieść jest tego niezbitym dowodem. Mimo pochlebnych opinii, mało kto wie o mojej książce. Bo debiutantów jest mnóstwo. Nie pomaga też fakt, że rozpoczynam przygodę z pisaniem mając 50 lat. Pewnie gdybym zaczął pisać wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej. Patrzę jednak na to z optymizmem, wierzę, że moim atutem jest doświadczenie. Wszak widziałem i przeżyłem więcej niż niejeden trzydziestolatek.
A.R. A jak wygląda praca pisarza?
W. & W. Gregory: Och, dla mnie to spełnienie marzeń. Mam wielką frajdę z pracy. Wstaję rano, piję kawkę, potem prasówka, następnie siadam w moim ulubionym fotelu z laptopem na kolanach i pracuję przeważnie osiem godzin. Sam jestem swoim szefem, dyscyplinującym, ale też wyrozumiałym. I najważniejsze – po ośmiu godzinach przyjemności związanej z tworzeniem mam czas dla rodziny, swoich spraw. Przyznam, że poprzednia praca nie dawała mi tej możliwości. Wracałem późno, lub po kilku dniach. Muszę też dodać, że chociaż obecną pracę staram się ograniczać do ośmiu godzin to jednak pisarzem jestem dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nawet kiedy idę lasem czy oglądam film, czasem coś przychodzi mi do głowy w temacie pisanej przeze mnie historii. Robię wtedy notatkę albo nagrywam swoje spostrzeżenia na dyktafon.
A.R. A jak to się stało, że zamieszkałeś w Stanicy?
W. & W. Gregory: Ponad pięć lat temu zakochałem się, a moja miłość, z pochodzenia Gliwiczanka była już mieszkanką tej miejscowości. Postanowiliśmy, że zamieszkamy tu wspólnie i z perspektywy czasu myślę, że to była dobra decyzja. To moje miejsce na ziemi. Mieszkamy blisko lasu, więc często chodzimy na spacery, mam fantastycznych sąsiadów. Są wśród nich zarówno miejscowi, jak i napływowi. Poza tym cały region bardzo przypadł mi do gustu. Mam tu ulubione sklepy, fryzjera, ścieżki w lesie. O ile generalnie nie jem słodyczy, o tyle kiedy przejeżdżam obok piekarni w Pilchowicach, to nie potrafię się powstrzymać przed kupnem kołocza z makiem. Z radością słucham śląskiego języka używanego przez sąsiadów czy ekspedientki w sklepie. Dużo rozumiem i chętnie poznaję kolejne nowe dla mnie, śląskie słowa.
A.R. Czy masz w planach jakąś książkę związana z regionem?
W. & W. Gregory: Na razie nie czuję się na siłach. Dla mnie autorytetem jest Pan Szczepan Twardoch – zarówno pisarskim jak i pod względem śląskości, którą się szczyci, i ja to szanuję. Przeczytałem większość jego książek, mam swoje ulubione. Czytając je staram się jednak nie sięgać do przypisów, by móc poczuć tę gwarę w dialogach. Ale nawet gdybym dogłębnie ją poznał i nauczył się stosować to jednak nie mam w sobie śląskiego pierwiastka, nie byłbym autentyczny. Jestem i zawsze będę dyletantem w dziedzinie Śląska, choć równocześnie nie przeszkadza mi to być jego cichym fanem. Nie wykluczam jednak, że kiedyś w mojej książce pojawi się bohater, który będzie stąd: ze Stanicy, Żernicy, Nieborowic… Na razie staram się być uczniem śląskości. Ale może kiedyś….
W.P. Może mogłoby to być spojrzenie „z zewnątrz”, z perspektywy kogoś kto dopiero Śląsk poznaje. A właśnie. Proszę powiedzieć, jak postrzegasz Śląsk? Czy po 5 latach mieszkania tu zmieniło się twoje spojrzenie na ten region?
W. & W. Gregory: Pochodzę z Krakowa, moje wyobrażenie o Śląsku było stereotypowe: kopalnie, drogi zniszczone przez szkody górnicze, z wyjątkiem języka, nazywanego poza Śląskiem gwarą, zawsze mi się podobał. Z chwilą, kiedy wprowadziłem się do Stanicy, zobaczyłem zupełnie inne życie, piękne, zielone tereny. Zakochałem się w ludziach, tak innych niż ci w Krakowie, zobaczyłem same dobre strony śląskości. Potem jednak mój obraz został lekko zaburzony, a szczególnie obraz Ślązaków. I paradoksalnie nie przez sąsiadów, nie po przeczytaniu książek Pana Twardocha, lecz po obejrzeniu spektaklu w Teatrze Śląskim na podstawie jednej z jego powieści pt. „Drach”. Uświadomił mi, że Ślązacy są takimi samymi ludźmi jak inni, mają swoją, fantastyczną kulturę, ale też historię, nie zawsze piękną. Z jednej strony okupioną sytuacją geopolityczną, z drugiej odzianą w problem walki o tożsamość. Nigdy nie mieli lekko i nadal nie mają. I choć jest mi ich bardzo szkoda, wiem, że nie są pozbawieni wad. Jak my wszyscy. Ja właśnie o tym piszę w swoich książkach, że ludzie są zawsze i wszędzie tacy sami. Czy to jest Ślązak, Krakus, obywatel Inco czy mieszkaniec Floris – wszyscy jesteśmy niedoskonali. I to jest właśnie fascynujące…
A.R. Dziękujemy za rozmowę i życzymy sukcesów literackich.
W.P. Liczymy na spotkanie autorskie wiosną i z niecierpliwością czekamy na kolejne powieści.
Podziękowania dla Dawida Wierdaka, dzięki któremu mogliśmy poznać książkę „Dwuświat” i jej autora.