Przy pilchowickim Rynku, w prawie stuletnim domu mieści się Piekarnia Bogacki. Jest to firma z ponad 60-letnią tradycją. O początkach działalności i o tym, jak rodzina państwa Bogackich przywędrowała do Pilchowic opowiada pan Andrzej Bogacki:
„Nasza rodzina pochodzi z okolic Wadowic. W czasie wojny pan Dajka – piekarz z Dolnej Wsi – przebywał na tym terenie i do samych Wadowic przyjeżdżał po chleb. Tam spotkał mojego wujka – Galasa, który był piekarzem. Zatrudnił go w swojej piekarni na Dolnej Wsi jako pracownika. Pan Dajka został wywieziony przez Rosjan i niestety do domu już nie wrócił. Kiedy w 1945 roku do Pilchowic weszli Rosjanie, chcieli wujka zabić uważając go za Niemca. Musiał uciekać do Krakowa. Wrócił za jakiś czas po wyrobieniu polskich dokumentów. Po powrocie do Pilchowic jako piekarzowi przydzielono mu piekarnię, która należała wcześniej do rodziny Baron. Baronowie jak wielu pilchowiczan, musieli uciekać w 1945 roku obawiając się represji ze strony Rosjan. Wujek sprowadził żonę, dzieci i prowadził piekarnię do roku 1954. W 1954 wujek sprzedał piekarnię swojej siostrze czyli mojej mamie” – wspomina pan Andrzej Bogacki.
„Na początku był tam piec dawnego typu, czyli opalany z przodu – ogień robiło się na tej płycie, na której wypiekało się chleb. Potem wyciągało się ten żar i popiół na piekarnię i gasiło się – było przy tym mnóstwo dymu i brudu. Piekarnie nie były białe jak teraz, tylko czarne, jak kotłownie. Sam piec czyściło się wodą. Piekło się tylko kilka bochenków za jednym razem. Za dwie, trzy godziny znów trzeba było robić ogień od nowa, żeby piec był ciepły. Chleba nie piekło się wtedy aż tyle, bo wielu ludzi piekło swój chleb w domach. Spora część mieszkańców przywoziła też przygotowany przez siebie chleb tylko do upieczenia w piekarni i można powiedzieć, że z tego pieczenia był wtedy lepszy zysk niż z chleba robionego i pieczonego u nas. Swój chleb piekliśmy tylko kilka razy w tygodniu, bywały okresy, że tylko raz w tygodniu. Ludzie przywozili chleby w słomionach na tragaczach – takich starych, drewnianych wózkach – albo wozami ciągniętymi przez konie, a w zimie saniami. Przyjeżdżali ludzie nie tylko z centrum Pilchowic, ale z Wielopola, Dolnej Wsi, Gliwickiej i Leboszowic, bo pan Erfurt otwarł swoja piekarnię dużo później. Ojciec opowiadał też, że po wojnie ludzie nie mieli pieniędzy, więc przez cały miesiąc zapisywano w specjalnym zeszycie ile chlebów kupił dany człowiek, a że byli to przeważnie rolnicy, to na koniec miesiąca przynosili do piekarni mąkę, której wartość była równa wartości zakupionych chlebów. Jeszcze za czasów, kiedy ja byłem piekarzem pamiętam, że ludzie przywozili dużo swoich kołoczy do pieczenia. W każdą sobotę piekarnia była pełna kołocza. Ale szczególnie dużo na święta. Pamiętam te piękne zimy, sanie podjeżdżające z dzwoneczkami, kobiety ubrane w długie spódnice i chusty… Zdarzały się przy tym różne pomyłki. Czasem przyszła taka starsza „oma”, co to już niedowidziała i wzięła kołocz opisany nie swoim nazwiskiem. A później ktoś przychodził i daremnie szukał swojego kołocza…. Od lat sześćdziesiątych piekło się już nie tylko chleb, ale również bułki i kołoczyki. Mój ojciec Mieczysław prowadził piekarnię do 1984 roku. Mieliśmy jednego pracownika z Wadowic, oprócz tego mieliśmy wielu uczniów – m.in. pana Piotra Pokorę i Piotra Maruszczaka. Długie lata pomagał nam pan Oswald Nowak. Po wyjeździe z Pilchowic tata wybudował dom i dużą piekarnię w Witanowicach pod Wadowicami. Działa ona od lat dziewięćdziesiątych, a obecnie prowadzi ją mój syn Piotr.”
Pan Andrzej Bogacki prowadził pilchowicką piekarnię do 2007 r. Po nim przejął ją jego syn Marek. Pan Marek Bogacki tak wspomina młodość u boku ojca i poznawanie tajników pracy piekarza:
„Uczyłem się u ojca. Już kiedy miałem 7 lat presowałem bułki. W sobotę było zawsze dwa razy więcej pracy, a że nie szło się wtedy do szkoły, to pomagaliśmy w piekarni. Nieraz do dwunastej w nocy. A i w tygodniu, po szkole ojciec wołał nas nieraz <Chodźcie przynajmniej chleb wodą smarować>. Mieliśmy z tego dużo uciechy. Po dwóch, trzech godzinach było można odpocząć, obejrzeć coś w telewizji. Naszym zadaniem było też utrzymywanie temperatury na piecu. Jak ojciec szedł spać koło 16.00, to mówił <Chłopcy, tam na piecu ma być 220 stopni>. Było nas do tego trzech braci, więc ustalaliśmy kto danego dnia pilnuje ognia.
W poniedziałek ojciec musiał zacząć prace koło 12.00, 13.00 . W tygodniu zaczynał koło 20.00, w czwartek znów koło 13.00, a w piątek od ósmej rana i piekł cały dzień i całą noc do soboty rana! Było to spowodowane tym, że piec nie był duży. Teraz kupiłem nowy ceramiczny piec węglowy. Kiedyś taki murowany piec zajmował mnóstwo miejsca i kosztował równowartość połowy piekarni. Teraz bardzo się to zmieniło, choć nadal jest to niemały wydatek. Stary piec mógłby być opalany węglem, ale staramy się nie zatruwać środowiska i nie utrudniać życia sąsiadom, więc palimy tylko drewnem. „
Dzięki wspomnieniom obu panów Bogackich wiemy, jak wyglądały początki i rozwój firmy, jak dawniej pracowała piekarnia. A jak jest obecnie?
„Obecnie sprzedajemy nasze produkty w sześciu naszych sklepach poza Pilchowicami: w Gliwicach na ulicy Dworcowej, Andersa, Zubrzyckiego i Wieczorka, w Gliwicach-Sośnicy na Odrowążów i w Kędzierzynie-Koźlu. Oprócz tego rozwozimy towar do ok. 50 sklepów, z którymi współpracujemy. Wypiekamy ok. 1500 chlebów jasnych dziennie, kilkaset innych: foremkowych, żytnich, orkiszowych, sojowych. Kiedyś sklep był czynny tylko rano, potem rano i wieczorem, obecnie od 6.00 do 20.00. Było coraz większe zainteresowanie, zapotrzebowanie ze strony klientów, więc wydłużaliśmy ten czas no i rozszerzaliśmy asortyment. Odkąd sklep jest czynny cały dzień mamy w ofercie wyroby cukiernicze. Od 2012 r. pojawiały się kolejno ciasteczka, różne rodzaje pączków, paszteciki, pizze, a na końcu ciasta. Praktycznie wszystkie przepisy oprócz kołocza – bo to jest receptura mojej mamy Heleny – opracowuję sam. Metodą prób i błędów dochodzę to efektu na którym mi zależy, który mnie w 100% zadowala i potem przekazuję recepturę pracownikom. Nie wspieram się książkami kucharskimi, internetem czy cudzymi pomysłami. Ostatnia moja receptura to chleb żytni. Nie korzystałem tu z mieszanek mąk, które nam sprzedawcy oferują – bo nigdy do końca nie znamy ich składu. Sam próbowałem różne proporcje mąki, kwasu, ziaren. I jest satysfakcja , bo ludzie kupują, chwalą… Wiadomo, że piekarnia to ciągłe modernizacje, zarówno samego sklepu jak i samej hali produkcyjnej. Wiadomo, że teraz jest mnóstwo przepisów Unii Europejskiej, do których się trzeba dostosować – głównie jak chodzi o pomieszczenia, zaplecze sanitarne, socjalne. Z dotacji europejskich staram się nie korzystać – próbuję sobie radzić swoimi siłami. Zatrudniamy z uczniami 40 ludzi (pracownicy piekarni, kierowcy, sprzedawcy ).” Klienci doceniają to, że wyroby pilchowickiej piekarni są ekologiczne. „Tak jak wspomniałem pieczemy chleb w piecach opalanych drewnem, oprócz tego nie stosujemy żadnych „ulepszaczy”, spulchniaczy. Mój Ojciec był przeciwny wszelkiej chemii dodawanej do pieczywa, ja kontynuuję jego zamysł. Chleb przygotowujemy na naturalnym zakwasie – przy całodziennej produkcji kwas trzymany w taki ilościach musi być cały czas pilnowany, bo grozi mu przefermentowanie. A kwas to podstawa chleba.”
Pan Marek z pasja opowiada o produkcji, rozwoju firmy. Słychać, że jest coś co daje mu najwięcej radości.
„Coś, co jest dla mnie najważniejsze, to fakt, że syn Dawid poszedł w moje ślady i że będę miał komu przekazać firmę. Syn ukończył tę samą szkołę co ja, pracuje już w piekarni. Nie namawiałem Dawida, żeby został piekarzem. W ostatniej klasie gimnazjum, pod koniec roku szkolnego poprosiłem go o pomoc, nauczyłem presowania bułek. Okazało się, że dobrze mu szło, że dawało mu satysfakcję, że się szybko nauczył kolejnych nowych piekarskich umiejętności i zdecydował się iść w tym kierunku. Drugi syn wybrał inny kierunek, choć pomocy też nie odmawia. Wielką moją podporą jest żona, która razem ze mną prowadzi firmę. To ona zajmuje się finansami, księgowością. Do niej należą sklepy poza Pilchowicami. Dzięki jej sprawnemu zarządzaniu firma dobrze funkcjonuje i ciągle się rozwija.”
Trzeba dodać, że Piekarnia BOGACKI wspiera wiele imprez i lokalnych instytucji np. dożynki, jarmarki, wydarzenia sportowe w klubach w Pilchowicach, Stanicy czy Wilczy. Dostarcza pieczywo czy wyroby cukiernicze na wydarzenia odbywające się w szkołach i przedszkolach, wspiera inicjatywy charytatywne.
Pan Marek jest niezwykle skromny. Ale myślę, że najlepszą opinią wystawioną jego piekarni są kolejki ustawiające się po pieczywo o każdej porze dnia i fakt, że po wyroby przyjeżdżają klienci z odległych nieraz miejscowości. Firma ciągle się rozwija, poszerza asortyment i dociera do coraz liczniejszej grupy klientów. Zaletą produktów Piekarni Bogacki jest ich tworzenie z naturalnych, ekologicznych składników, niepowtarzalność receptur oraz pasja i tradycja tworzenia pieczywa przekazywane w rodzinie Bogacki od czterech pokoleń!
Agnieszka Robok