Historia rodziny na wyciągnięcie ręki – część 4

    W niniejszym cyklu poświęconym genealogii przedstawiam różne możliwości odkrywania historii własnej rodziny. Poruszyliśmy już temat, gdzie szukać informacji w internecie, jakiego programu do budowy drzewa użyć czy wreszcie, co to jest digitalizacja i indeksacja. Na tym jednak możliwości się nie kończą. Internet daje nam wiele udogodnień, ale nierzadko bezcenne są bezpośrednie poszukiwania wśród członków rodziny. Szuflady starego kredensu, tajemnicze pudełka z drobiazgami, adnotacje na zdjęciach to kopalnia wiedzy i wskazówek do poszukiwań. Warto zgłębić ten obszar.

 

    Z mojej perspektywy jest to sprawa oczywista. Wciąż mogę korzystać z opowieści i pomocy moich babć i dziadków. Odwiedziny podczas urodzin czy świąt są doskonałą okazją do rozmów, wspomnień. W rozmowach często pojawiają się nazwy miejscowości, informacje o udziale w wojnie, miejscu pracy, ciekawostki o cechach charakteru. Warto  wszystko notować. Nawet jeśli początkowo wydaje nam się to nieistotne, to po pewnym czasie okaże się niezwykle pomocne. Stąd zawsze miejcie przy sobie jakiś notes lub nagrywajcie rozmowę. Kilkakrotnie okazało się, że nie mógłbym niczego wskórać w archiwach państwowych, gdyby nie informacje uzyskane podczas tych rozmów.

Tak właśnie było z moją babcią, która urodziła się w 1939 r. koło Lwowa, w jakiejś malutkiej wiosce o nazwie Różanka. Tak przez lata wpisywano jej w dokumenty. Kiedyś, podczas jednej z naszych rozmów, padła nazwa miejscowości Fusów, gdzie podobno miało urodzić się młodsze rodzeństwo mojej babci. Zacząłem szukać, nagle okazało się, że to miejscowość na pograniczu dawnych województw wołyńskiego i lwowskiego. Zleciłem kwerendę w Archiwum Głównym Akt Dawnych, które przechowuje akta metrykalne uratowane z terenów zabużańskich. Otrzymałem wyniki. Zdziwienie! Zaskoczenie! Jest akt urodzenia właśnie mojej babci z 1939 roku. Okazuje się, że po ucieczce przed akcjami UON-UPA, podczas kolejnych rejestracji i przenosin, błędnie zapisano miejsce urodzenia dzieci. Pomyłka, która jest powielana od ponad 70 lat. Przez to odkrycie, pojawienie się nazwy miejscowości w rozmowie z babcią, udało się nadać nowy bieg badaniom nad losami tej części mojego drzewa genealogicznego.

    Ciekawe wątki można znaleźć na starych zdjęciach. Dawniej ludzie posiadali ważną cechę, która dzisiaj pomaga genealogom. Otóż bardzo często dość skrupulatnie opisywali zdjęcia na odwrocie wskazując miejsce, datę, kto na zdjęciu się znajduje, z jakiej okazji je wykonano. Przez wiele dekad ludzie wysyłali sobie zdjęcia z informacjami. Z tego także można odtworzyć więzi, jakie były utrzymywane między członkami rodziny. Znów przywołując własne doświadczenia, mam taki przykład z rodziną z Kanady i Anglii, która w czasach PRL regularnie wysyłała listy i zdjęcia opisując, co się z nimi dzieje. Z zapisów na zdjęciach mogłem odtworzyć całą drogę rodziny przebytą z terenów zabużańskich przez niemiecki DP Camp w Haltern, angielski Kelvedon, gdzie oczekiwali na otrzymanie wizy do Kanady, gdzie osiedli na stałe w latach sześćdziesiątych.

Cierpliwość to chyba najważniejsza cecha przy genealogicznej podróży. Trzeba szukać wszelkich okazji do kontaktu z żyjącymi członkami rodziny. Nawet z tzw. „siódmą wodą po kisielu”. Długo mógłbym jeszcze opowiadać, jak uzyskałem bezcenne dla mnie zdjęcia czy dokumenty. Najważniejsze to nie marnować czasu. Spakować notes, coś do pisania, dyktafon lub telefon i ruszyć w odwiedziny. Nawet jeśli nic nowego nie odkryjecie przy najbliższej wizycie, to tak czy owak, sprawicie wielką przyjemność babci lub wujkowi.

 

       

 

Waldemar Pietrzak