Wielki pożar i druhowie św. Floriana

Kilka tygodni temu minęła 25-ta rocznica wybuchu i ugaszenia jednego z największych pożarów lasów w Polsce po drugiej wojnie światowej i jednego z największych w Europie Środkowej. Mowa o pożarze, który wybuchł w okolicach Kuźni Raciborskiej. Prawdopodobnie przyczyną tego kataklizmu była iskra spod kół hamującego pociągu, pośrednią zaś przyczyną było bardzo gorące, suche lato.

Pożar sprzed 25 lat

W 1992 roku temperatura w sierpniu wahała się między 28 a 38 stopni Celsjusza. Ściółka leśna była całkowicie przesuszona, dlatego prawie w całym kraju obowiązywał zakaz wstępu do lasów. Jednak powyższy zakaz nie uchronił wielkiego kompleksu leśnego od Kuźni Raciborskiej po Kędzierzyn-Koźle i Ujazd. Kilkunastodniową walkę z żywiołem utrudniała bezdeszczowa pogoda, od południowego zachodu napływały gorące masy powietrza, w Tatrach wiał halny, a jego siła była odczuwalna w południowej części Górnego Śląska. Pędzący wiatr przenosił ogień między koronami drzew ze znaczną szybkością. Niestety, w następne dni piloci śmigłowców zauważyli kilka niezależnych zalążków pożaru, które pojawiły się niemal jednocześnie. Eksperci pożarnictwa twierdzą, że były to celowe podpalenia. Jeśli tak było, to podpalacze są obciążeni dokonaniem zbrodni. Tak oto przedstawia się w liczbach bilans tamtego kataklizmu. Zacznijmy od tego najbardziej smutnego. Na wieczną służbę podczas nierównego boju z żywiołem w obronie życia i mienia odszedł strażak Andrzej Malinowski. Po tym bohaterskim człowieku na placu boju, z tego co jest przekazywane w różnych informacjach, pozostało niewiele: stopiony hełm i sprzączka metalowa od pasa. CHWAŁA BOHATEROWI I WIECZNE SPOCZYWANIE. Strażak Andrzej Kuczyna został odnaleziony w spalonym wozie strażackim, był skulony, głowę miał schowaną między kolanami, a jego plecy były wypalone aż do kości. Przed śmiercią zdążył wykrzyczeć przez radio: „Tu jest cholerny ogień, cholerny ogień.” CHWAŁA BOHATEROWI I WIECZNE SPOCZYWANIE. Dla druhów poległych bohaterów ich śmierć była bardzo trudnym przeżyciem. Nic nie mogli zrobić, kiedy ich koledzy płonęli żywcem. Obydwaj strażacy zostali pośmiertnie awansowani i odznaczeni orderami państwowymi, między innymi przez prezydenta RP Lecha Wałęsę.

Symboliczny grób poległych strażaków w Lasach Rudzkich

Podczas tego wielkiego boju zginęła również osoba cywilna, która znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie – została przygnieciona przez rozpędzony wóz strażacki i jej WIECZNE ODPOCZYWANIE. Była to młoda 23-letnia kobieta Gabriela Dirska z domu Franik, pochodząca z Kozłowa. Zdarzenie miało miejsce w Rudach Wielkich 1 września o godzinie dwunastej 1992 roku. Pani Gabriela wiozła w wózku swoją ośmiomiesięczną córeczkę Jolantę. Dziewczynka podczas wypadku wypadła z wózka i znalazła się pod wozem strażackim, dopiero po kilku minutach została odnaleziona i przewieziona do szpitala. Kilka lat temu obecnie dwudziestopięcioletnia kobieta miała możliwość spotkania się z strażakami biorącymi udział w akcji gaszenia pożaru. Dzisiaj 19 września 2017 roku, dzięki zbiegowi okoliczności (palcowi Bożemu), miałem możliwość przeprowadzenia rozmowy z Panią Jolantą. Nie ukrywam, że było to dla mnie trudne, nie wiedziałem, jak rozpocząć rozmowę. Kiedy Pani Jola zorientowała się o czym chcę rozmawiać, sama poprowadziła rozmowę opowiadając o swojej KOCHANEJ  MAMIE, którą zna tylko ze zdjęć i kaset wideo: „Mama pracowała jako pielęgniarka na OIOM-ie w jednym z zabrzańskich szpitali. Pomagała ludziom w stanach ciężkich i krytycznych. Wiem od wielu, że była dobrą osobą. Wszyscy, którzy opowiadali mi o mamie podkreślali jej serdeczność i dobroć. Nigdy o mamie nie usłyszałam od nikogo złego słowa”. Drogi Czytelniku, przyznam, że wzruszyłem się gdy to usłyszałem, z drżeniem serca zaczynałem ten wywiad. Pani Jolu – na łamach tego czasopisma składam Pani podziękowania i życzenia wszelkiego dobra. Myślę, że do tych życzeń dołączy się cały Zespół Redakcyjny oraz wszyscy Czytelnicy – serdecznie dziękuję.

Kaplica (kościółek) w Magdalence oraz znajdujący się tam obraz św. Marii Magdaleny

Blisko 50 osób w trakcie akcji gaśniczej musiało zostać hospitalizowanych, około 2000 osób doznało lekkich obrażeń. Spłonęło kilkanaście wozów strażackich oraz wiele innego sprzętu gaśniczego, między innymi kilometry węży gaśniczych. Trudno oszacować, ile zginęło w strasznych męczarniach dzikiej zwierzyny. Na pewno kilka tysięcy. Wstrząsający opis podaje jeden z strażaków, jak rozpędzony jeleń podczas skoku zawisł na powalonym płonącym pniu drzewa. Spłonęło blisko 10 000 hektarów lasu, obwód pogorzeliska wynosił około 130 kilometrów. W akcji gaśniczej uczestniczyło kilka tysięcy osób. Strażacy z Państwowej Straży Pożarnej, Strażacy Ochotniczej Straży Pożarnej, Leśnicy, Żołnierze, Policjanci, członkowie Obrony Terytorialnej oraz setki Ochotników i Wolontariuszy. Użyto ponad 1000 wozów strażackich, dziesiątki pojazdów ciężkiego sprzętu: czołgów, spychaczy, cystern kolejowych itp.

obraz św. Marii Magdaleny

W akcji gaśniczej wielką rolę odegrały śmigłowce oraz samoloty typu Dromader, które zrzucały na ścianę ognia setki tysięcy litrów wody. Gliwickie lotnisko było ich głównym miejscem startów, tankowania paliwa oraz środków gaśniczych. Tu dodam osobiste wspomnienie. Mieszkam w linii prostej 5 kilometrów od gliwickiego lotniska. Przez kilkanaście dni spora ilość samolotów przelatywała nad moim domem. Warkot silników zamierał jedynie nocą.  Skojarzenie, jakie wtedy było w mojej głowie, to szkolna lektura – „Dywizjon 303” i słynna „Bitwa o Anglię”. Ściana ognia miała temperaturę bliską 1000 stopni Celsjusza. Do jej zatrzymania użyto setek tysięcy litrów wody i innych środków gaśniczych.  Determinacja, heroiczna postawa gaszących i ich ofiarność ocaliły wiele miejscowości przyległych do płonących lasów. Między innymi zostały uratowane magazyny paliwa w okolicach Kędzierzyna-Koźla. Ich zapalenie mogło wywołać ogromny wybuch i niespotykane zniszczenia. Na szczególne wyróżnienie zasługuje walka strażaków o uratowanie leśnego kościółka w Magdalence, koło Tworoga Małego. Tam to kilka lat wcześniej o wiele mniejszy pożar otoczył ów kościółek. Wszystko wokoło zostało wówczas spalone, lecz on sam ostał się bez szwanku. Uznano to za cud. Dlatego podczas tego wielkiego pożaru obrona kościółka była sprawą honoru. Kościółek został ocalony. Od tego czasu strażacy, leśnicy i inne służby mundurowe oraz wielu mieszkańców południowej części Górnego Śląska, co roku w sierpniu, spotykają się na ślubowanej mszy świętej w Magdalence, aby podziękować za ugaszenie pożaru i pomodlić się za jego ofiary. Jednymi z inicjatorów tego dzieła byli: ks. biskup Gerard Kusz, burmistrz Sośnicowic Marcin Strączek oraz komendant OSP Tworóg Mały Andrzej Musioł. Ks. biskup Kusz od dwudziestu pięciu lat przewodniczy ślubowanej mszy świętej. Tylko dwa razy zastąpił go ks. biskup Jan Wieczorek. W tym roku ze względów zdrowotnych miało nie być ks. biskupa Gerarda, ale dla swoich kochanych strażaków przemógł słabości i ku radości wszystkich przybył na mszę witany pięknym bukietem kwiatów przez Panią Irenę Musioł.

Poczet sztandarowy strażaków z Żernicy podczas uroczystości w Magdalence. Od prawej Andrzej Szczecina, Adrian Stańczak, Diter Kotlorz

Trzeba napisać o szczególnej obywatelskiej postawie władz i mieszkańców okolicznych miejscowości. Głównie to oni dbali o jedzenie, picie i miejsca na odpoczynek dla gaszących ogień. Wspaniałą kartę historii w walce z wielkim pożarem 25 lat temu zapisali strażacy z gminy Pilchowice, między innymi z sołectwa Żernica. Najmłodszym fojermanem – strażakiem w ich zastępach był mój kolega, wówczas osiemnastoletni, Andrzej Szczecina. Jego druhowie w dwóch zastępach to: Twardawa Grzegorz, Fabisz Harald, Kotlorz Diter, Gilner Waldemar, Michalski Edward, Polok Mariusz, Rybarz Jerzy, Rybarz Janusz, Polok Alwin, Górka Winfred, Kurzal Jerzy, Duda Damian, Kurzal Klaudiusz, Cencarek Józef, Teodor Brzeziak (także z ramienia leśników), a w Państwowej Straży Pożarnej Twardawa Piotr, Niestrój Henryk i Krawczyk Piotr. Jeżeli kogoś z grona żernickich strażaków pominąłem – bardzo przepraszam. CHWAŁA I CZEŚĆ STRAŻAKOM. Jedna z relacji żernickich fojermanów: „Któregoś dnia walki z ogniem dostaliśmy ze sztabu rozkaz odwrotu. Akurat dogaszaliśmy obszar, który został nam przydzielony, ale z drugiej strony niespodziewanie nadchodziła ściana ognia. Czasu na ewakuację było niewiele, musieliśmy podjąć decyzję – wycofujemy się i pozostawiamy węże gaśnicze, albo ryzykując zdrowie i życie zwijamy węże i wtedy się wycofujemy. Gdybyśmy pozostawili nasz sprzęt, zostalibyśmy jak rycerze bez mieczy. Przed nami ewakuowała się OSP z Toszka, ale oni byli dalej od zagrożenia. Biegnąc ze zwiniętymi wężami do naszego wozu słyszeliśmy za sobą syk i furkot rozpędzonego ognia, temperatura rosła, nie oglądaliśmy się za siebie. W sztabie uznano, że spłonęliśmy – OSP Żernica poległa – tak sądzono, ale było dane nam ocaleć i kiedy wyjechaliśmy z lasu cali i zdrowi dowództwo odetchnęło z ulgą”.  W służbę strażaków wpisane jest wielkie ryzyko utraty zdrowia i życia, dlatego są obdarzeni przez społeczeństwo wielkim szacunkiem.

Drogi Czytelniku, drodzy STRAŻACY pozwólcie mi jeszcze na jedną statystykę i dygresję, którą potraktujmy z przymrużeniem oka. Gaszenie pożaru odbywało się na zmiany, najczęściej 24 godziny akcji na 24 godziny odpoczynku i tak przez kilkanaście dni. Ci, którzy schodzili z zmiany byli bardzo wyczerpani, dlatego dla pokrzepienia częstowano ich piwem. W sumie wydano 8000 tysięcy butelek tego złocistego napoju. Zasłużyli na to piwo i na naszą wielką wdzięczność. Nie obruszajmy się na strażaków, że czasami tak mocno czczą swojego patrona św. Floriana, bo przecież oni na służbie zawsze są gotowi chronić nasze życie, zdrowie i mienie.

Ingemar Klos

P.S. Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku odbywałem zasadniczą służbę wojskową i było mi dane brać udział w gaszeniu wielkiego pożaru lasów w okolicach Zielonej Góry. Wiem, co to ściana ognia i widziałem jego „przebiegłość”, jak ze ściółki w mgnieniu oka sięga wierzchołków drzew, a stamtąd przy podmuchach wiatrów potrafi jak zapalona włócznia przelecieć nad zaoranym pasem ziemi nawet 20-30 metrów i sięgnąć wierzchołków drzew po przeciwległej stronie. Wiem, jak oddycha się gorącym powietrzem przepełnionym dymem, wiem, jak ogień potrafi osaczyć gaszących, dlatego mój osobisty szacunek dla wszystkich strażaków.

 

na podstawie:

  • informacji powszechnie dostępnych w internecie.
  • relacji strażaków z Żernicy i Tworoga Małego.
  • archiwum rodziny Klos
  • relacji Jolanty Dirska

Zdjęcia pochodzą z zbiorów własnych:

  • rodziny Klos z Żernicy
  • Ireny i Andrzeja Musiołów z Tworoga Małego
  • Andrzeja Szczeciny z Żernicy
  • Pawła Weindicha z Sierakowic

Za pomoc w odnalezieniu świadków tamtych wydarzeń dziękuję Piotrowi Kiklajszowi i Ryszardowi Szali.